Witold Biliński po godzinach
Jasne, książki i filmy tłumaczy się bardzo fajnie, nieźle też się prezentują jako trofea – prawie jak na mundurze radzieckiego generała.
Ale to najwyżej promil wszystkich prac. Większości tego, co robię, nigdy nie zobaczysz.
Ja jednak mam przyjemną świadomość, że gdyński „Klif” stoi na „moim” projekcie, gaz płynący do Gdańska odbiera w porcie „mój” terminal, szybki tramwaj w Bergen jeździ po „moich” torach, a pulpa papierowa w Halden gotuje się w „moim” kotle. I tak dalej.
A kiedy piszę ten tekst w typowym edytorze, pamiętam, że część polskiego języka komputerowego to też moja zasługa.
Tłumaczenie to ciężka praca. Aby utrzymać się w dobrej formie i zachować świeżość umysłu, nie wolno zapominać o solidnym odpoczynku. Kto chce wiedzieć, co robię, kiedy nie wyleguję się na leżaku z estetyczną, choć nieco drętwą partnerką, niech poczyta stronę o moich pracach.
Pozdrowienia,
Witek Biliński